Czasy niebezpiecznego przyspieszenia. Hamulec wszystko zmieni [REFLEKSJA]
Niby na zdjęciach wygląda wszystko dobrze, jest sympatycznie, grupa osób, która walczy o nasze poparcie permanentnie pokazuje swoje uśmiechy mrugając do nas okiem. Kiedy jednak odstawimy nasze smartfony, realny świat nie jest ubrany w takie same barwy
Na początek mała anegdota, którą chciałem podzielić się z Państwem już jakiś czas temu. W końcu nadążyła się ku temu okazja. Koniec sierpnia, ciepłe popołudnie. Jeden z sąsiadów przywiózł metr drzewa, które trzeba było pomóc mu przenieść do piwnicy. Szybko zabrałem się do pracy, aby drzewo nie zalegało na chodniku. Jakież było moje zdziwienie kiedy byłem co rusz zaczepiany przez przechodniów skąd mam to drzewo, za ile go kupiłem, albo co musiałem zrobić żeby „załatwić” ten opał. Tłumaczyłem, że drzewo nie jest moje i nie starałem się o nie. Ja tu tylko pomagam. Cała ta sprawa i intensywność tych pytań dała mi jednak bardzo dużo do myślenia. W jakiej kondycji jesteśmy aktualnie jako ludzie i jak szybko dopadły nas demony po czasach względnego dobrobytu.
Kiedy świeci słońce i większość spraw idzie zgodnie z naszymi oczekiwaniami świat wydaje się prostszy, ładniejszy, mamy poczucie, że wszystko jest możliwe, wszystko jest w zasięgu naszych możliwości. Świat nie uznaje jednak jednostajności, konstansu, które dawałyby gwarancję nieustannej ciągłości dobrej passy. Przerywniki dobrobytu bywają różne. Jedne są mniejsze i przejściowe, inne trudne do udźwignięcia, zweryfikowania jak długo potrwają. Trzeba też uczciwie powiedzieć, że kryzysy są różne w zależności od możliwości i kondycji danego człowieka. Czas w jakim aktualnie znajdujemy się jest czasem wybitnie ciężkim i nie stabilnym, trudnym do oszacowania jak długo potrwa i jak duża eskalacja jest jeszcze możliwa. Wielką niewiadomą jest również to, z czym przyjdzie się nam zmierzyć kiedy to co z najgorsze ustanie. Jak będzie wyglądać świat i my sami po bardzo dużym przyspieszeniu zdarzeń, które odciskają w nas na trwałe piętno.
Sytuacja w jakiej aktualnie znajdujemy się jak stanem nie spotykanym od drugiej wojny światowej. Kiedy pisałem przed wakacjami o narastającej niepewności jutra nikt nie mógł przewidzieć, że za trzy miesiące będziemy dyskutować o wojnie atomowej czy innych broniach jakie mogą być użyte w starciu Rosji nie tylko już z Ukrainą, ale także światem cywilizacji zachodniej. Tabletki jodu dla szkół, które zostały rozkolportowane na wypadek ataku są tego bardzo wymownym przykładem. Wielka polityka i strach przed ogólnoświatową wojną to jedna strona medalu. Drugą, bardziej namacalną jest nasze powszednie życie, które również podszyte jest strachem i znakami zapytania jeżeli chodzi np. o opał, czy wciąż drożejące rachunki. Nikt nie ma pewności jak będzie wyglądać zbliżająca się zima. Jedno jest pewne, jesteśmy szykowani w przekazie medialnym na oszczędzanie i umiar w korzystaniu z dobrodziejstw energetycznych, co tłumaczone jest nam jako nasz wysiłek na wojnie z Rosją. Epidemia covid – 19 z jaką mierzyliśmy się w zmorzony sposób przez ponad dwa lata wydaje się na przeciwko aktualnych zdarzeń jako incydent , z pewnymi niedogodnościami takimi jak obowiązek noszenia maseczek. Przy tak sporym tempie zdarzeń szybko zapominamy i dostosowujemy się jak żołnierze. Przeszliśmy jedno, wkraczamy w następny etap. Pytanie kiedy będziemy mogli zaznać spokoju i jak na niego zareagujemy po tych wydarzeniach.
Nie ma dziś osoby, która nie twierdziła by, że nie jesteśmy w bardzo dużym zakręcie dziejowym, który w szerszej perspektywie układa nas na planszy nowej epoki. To co pamiętamy jako ład po drugiej wojnie światowej jawi się aktualnie jak wspomnienie i tęsknota do normalności. Normalność po teraźniejszym chaosie na pewno kiedyś nastąpi. Pytanie kiedy i po jakiej serii zdarzeń. Jakimi będziemy wtedy osobami? Już dziś widać duży ubytek empatii na poczet pilnowania swoich spraw. Nikt z nas nie może pozwolić sobie na luksus nie uczestniczenia w niedogodnościach i strachu o jutro. Jest to bardzo dziwny stan dla naszej psychiki. Niby nie strzelają, nie jeżdżą czołgi, a obawiamy się o siebie pamiętając, że jesteśmy krajem przyfrontowym.
Ten dziwny stan wojny z niewidzialnym wrogiem w jakim trwamy od 2019 roku jest stanem bardzo niebezpiecznym zjawiskiem dla nas samych. Zmiany jakie zajdą w naszej świadomości na przyszłość mogą nas umocnić, ale również osłabić i wpędzić w jeszcze większe kłopoty. Dochodzi do tego pewnego rodzaju dysonans poznawczy. W mojej ocenie ciągle jesteśmy stawiani w sytuacji gdzie konsekwentnie zabiera się nam chleb dając w zamian igrzyska. Niby na zdjęciach wygląda wszystko dobrze, jest sympatycznie, grupa osób, która walczy o nasze poparcie permanentnie pokazuje swoje uśmiechy mrugając do nas okiem. Kiedy jednak odstawimy nasze smartfony, realny świat nie jest ubrany w takie same barwy. To rozstraja człowieka, który nie rozumie gdzie jest prawda i rzeczywistość.
Polityka to według wizji Arystotelesa roztropne zabieganie o dobro wspólne. Przez zabieganie o dobro wspólne rozumiem tutaj nie tylko typową sprawczość, ale także troskę o ludzi i ich los. Za mało tej troski w nas, za mało empatycznego spojrzenia na ludzi, którzy żyją w naszej społeczności. Jeżeli chcemy wyjść z tego zakrętu mimo wszystko obronną ręką trzeba spojrzeć na to również z tej strony i zastanowić się jacy mieszkańcy będą chodzić w przyszłości po wyremontowanych chodnikach, i czy aktualne samolubne poczucia władzy sprzyjają pozytywnym rozwiązaniom. Wiara, że ludzie jakoś sobie poradzą, w aktualnej sytuacji jest naiwnością i nie roztropnością.