„Krzyknąłem: ” Uciekajcie ! „, ” Wagony lecą !” Jan Pawlik o bocznicy kolejowej do cukrowni w Pastuchowie

Pan Jan Pawlik (były mieszkaniec Pastuchowa) chce podzielić się z czytelnikami Wieści Gminnych kolejną piękną i ciekawą opowieścią. Tym razem zabierze Nas bocznicą kolejową do Pastuchowa, a potem do byłej cukrowni. Akcja jest naprawdę wartka, jest wiele zwrotów tej opowieści. 

Pan Jan Pawlik (były mieszkaniec Pastuchowa, obecnie mieszka na Górnym Śląsku) zaprasza nas kolejny raz na opowieści z młodzieńczych lat o Pastuchowie. W tej części konkretnie opowie o bocznicy kolejowej jaka biegła do tej wsi. Opowie także o samej cukrowni, do której prowadziła wskazana bocznica .  Zapraszam do ciekawej lektury:

W 1947 r. w Zjednoczeniu Cukrownictwa mającego siedzibę w willi przy ul. Ofiar Oświęcimskich w Świdnicy Śl. zdecydowano o modernizacji i rozbudowie Cukrowni „Pastuchów”. Postanowiono też o budowie 5 km odcinka bocznicy kolejowej z Jaworzyny Śl. którą rozpoczęto w 1948 r. Jednym z budowniczych był mój stryj Stanisław mieszkający we wsi Marcyporęba k. Kalwarii Zebrzydowskiej. Wytyczona trasa przebiegała koło przysiółka Kłopotna zwanego też Koreą. W połowie trzeba było przekopać się przez wzniesienie i powstał tam wąwóz. W śnieżne zimy był on bardzo dokuczliwy bo pomimo płotków nawiewało tam z otwartych pól dużo śniegu. Kolejarze kilka metrów jechali do przodu, kilka cofali aż w końcu ciuchcia przebiła się przez zaspę.

Pomiędzy ul. Kościelną a Strzegomską poprowadzono nitkę równoległą na której powstała waga kolejowa. Pod torami był kanał wielkości wagonu towarowego oraz olbrzymie metalowe dźwignie i urządzenia wagi do którego to wszedłem bez niczyjej wiedzy. Obok wagi stał budynek biurowy. Naprzeciw wagi przy polnej drodze prowadzącej w kierunku Strzegomia Spółdzielnia Produkcyjna „Przełom ” istniejąca do dzisiaj urządziła swój stadion piłkarski który był konkurencyjny dla tego istniejącego do dziś nad rzeką Strzegomką.

Dalej torowisko biegło koło cmentarza i w dół w lewo z dużym spadkiem w kierunku lasu. Na terenie Cukrowni torowiska były prowadzone w różnych kierunkach m.in. do zbiorników z melasą, do magazynu cukru, do spławów, do hałdy z węglem i koksem oraz do pieca wapiennego. Piec wapienny był wielkości pieca martenowskiego w hucie a służył do wypalania wapna z kamienia wapiennego. Hałda z węglem była wyposażona w obrotnicę która pozwalała wagon.. przewrócić na bok i wysypać węgiel. Z kolei jak wagony podjeżdżały pod spławy to woda z hydrantów pod ciśnieniem wypłukiwała buraki.

Cukrownia zakupiła 2 ciuchcie parowe .Tą mniejsza miała wysoki komin i wygląd spotykany tylko w Amerykańskich westernach. Mój sąsiad był maszynistą więc pozwolił mi wejść do kabiny i pooglądać wszystkie urządzenia łącznie z paleniskiem i węglarką. Mogłem też pociągnąć za dźwignię gwizdka parowego. Potem zakupiono długą lecz jedno z torowisk miało za mały łuk na zakręcie i lokomotywa po przekroczeniu skrajni zjechała z szyn. Co ci biedni kolejarze namęczyli się podkładając różne blachy i kształtowniki ale bezskutecznie. Było lato i dzień słoneczny więc czekałem do końca operacji. W końcu po kilku godzinach przyjechała duża lokomotywa z dźwigiem kolejowym i naprowadziła ją na tory. Odjechali i tym sposobem Cukrownia musiała z niej zrezygnować choć bardzo by była przydatna ze względu na ten zjazd w dół.

Do wożenia ludzi przerobiono kryty wagon i pomalowano go na popielato. W dni robocze o godz. 6:15 z przystanku koło cmentarza ewangelickiego zabierano uczniów szkół średnich i zawodowych oraz mieszkańców pracujących w okolicznych miejscowościach a do Pastuchowa mieszkańców Jaworzyny Śl. pracujących w Cukrowni. Przystanek w Jaworzynie Śląskiej był umiejscowiony koło Willi „Dana” na początku Alei w kierunku cmentarza. Ktoś w Jaworzynie Śląskiej wyciągał metalowe buty spod kół wagonów które wtedy samoistnie jechały te 5 km aż do lasu w Pastuchowie. Później już na szyny zakładano metalowe skrzynki zamykane na klucz. Ponieważ mieszkałem 120 m od torów kilka razy widziałem jak zestaw wagonów z burakami idzie w las. Ras nawet maszynista pociągu przeliczył się co do wagi wagonów i tą małą ciuchcię ściągło z góry. Byłem dość daleko, słyszałem tylko huk w lesie ale kocioł z parą wodną o ciśnieniu 18 ATM nie wybuchł. Nawet nie wiem, czy obsługa składu zdążyła powyskakiwać. Widziałem też jak na niestrzeżonym przejeździe kolejowym traktorzysta zignorował znak Krzyż Św. Andrzeja. Stracił ciągnik ale przeżył.

W pamięci mam wakacyjny dzień kiedy to przydarzyła się prawdziwa katastrofa kolejowa. Wzdłuż torowiska które biegło w kierunku lasu była łąka przynależna do Cukrowni i dla nas było to pastwiskowa Nr 1. Za lasem nad rzeką Strzegomką było pastwisko Nr 2 ( też łąka Cukrownicza) ale trawa tam rosła wysoka a w czasie powodzi woda nanosiła miał węglowy z Wałbrzyskich kopalń bo do Strzegomki wpadała rzeka Pełcznica płynąca koło Zamku Książ. W sumie trawa ta nie była przez krowy lubiana. Lato było upalne ale deszczowe. Około 12 koleżanek i kolegów w wieku 8, 9 i 10 lat schroniło się do stojącego w wąwozie opisanego wcześniej wagonu osobowego. Pochowali tam nawet swoje rowery i grali w karty. Ja jako obowiązkowy pastuch mimo deszczu wdrapałem się na wysokie usytuowane pod lasem przy drodze do Strzegomia wysypisko śmieci z Cukrowni. Pozwalało mi to obserwować wszystkie krowy bo za ul. Strzegomską były działki pracownicze o wielkości 8 arów każda.

Naraz mój sokoli wzrok wypatrzył w odległości 2,5 km ode mnie jak z wąwozu wyłaniają się wagony towarowe pędzące bez lokomotywy. Nie było czasu na myślenie. Jak kozica wysokogórska pobiegłem w kierunku rozsuwanych drzwi wagonu i krzyknąłem: ” Uciekajcie ! „, ” Wagony lecą ! „. Nie wiem jakiej perswazji użyłem ale wszyscy mi uwierzyli i powyskakiwali. Sforsowaliśmy śliską skarpę i już na górze, na łące wszyscy wystraszeni patrzyli na mnie i tam na górze na mury cmentarza ewangelickiego. Są. Wyłoniły się 3 kryte wagony towarowe zadaszone w kolorze ciemnoczerwonym. Nabrały z góry rozpędu, nadziały na zderzaki wielką metalową bramę ogrodzenia bo jak na ironię była zamknięta i po 200 m uderzyły w nasz wagon. Tu przez chwilę widok był jak na filmie w zwolnionym tempie. Trudno uwierzyć ale mimo, iż wszystko było mokre powstał olbrzymi huk i kurz ( tak jak przy wyburzaniu wieży kościoła ewangelickiego ). Ta masa przyhamowała a następnie że zdwojoną energią poszła w las. Efekt był taki, że zapora końcowa została zerwana a w lesie wysokie sosny łamały się jak zapałki, potem wszystko ucichło. Przyjechała specjalna komisja która orzekła, że w tych wagonach były meble z których zostały tylko drzazgi. Z kolei z ram naszych rowerów została kupa złomu a z kół porobiły się ósemki. Jakoś sprawa tej katastrofy we wsi ucichła, na dobrą sprawę mało kto o niej wiedział (były wakacje) , nawet nikt nie planował aby nadać mi symboliczny , przysłowiowy medal z kartofla za refleks i uratowanie tyle istnień ludzkich przed niechybnym kalectwem a nawet śmiercią.

Nadeszła mroźna zima. Późnym popołudniem wracaliśmy z mamą po torach z Jaworzyny Śl. Za nami nadjechał pociąg, maszynista nas dostrzegł, zatrzymał skład i zabrał do kabiny tej małej ciuchci gdzie było przyjemnie, ciepło. W inną bardzo śnieżną zimę wracałem sam po torach. Zrobiła się burza śnieżna, opatuliłem się płaszczem i szalem i tak dotarłem do domu . Na miejscu z przerażeniem stwierdziłem, że przez głupotę mogłem zginąć. Nieraz trzeba było jednak wracać pieszo bo po kampanii cukrowniczej kolejarze z Pastuchowa wyjeżdżali o 15:15 (zmiana od 7:00 do 15:00) a z Jaworzyny Śl. wracali o 15:45. W czasie trwania kampanii cukrowniczej praca była III-zmianowa, zakupiono więc autobus na podwoziu STAR-a a ponieważ od góry był pomalowany na żółtobeżowo a poniżej okien na wiśniowo nazwano go STONKA. Od wiosny tak do końca wakacji jeździliśmy nim na wycieczki ( Bolków, Kotlina Kłodzka, Wrocław). Jak jechaliśmy do Wrocławia to tylko betonowym odcinkiem autostrady. Drugi odcinek w Polsce był krótki i przebiegał od Kołbaskowa pod Szczecinem w kierunku Gdańska. Od zjazdu Kostomłoty liczyliśmy wiadukty i do węzła Bielany Wrocławskie naliczyliśmy ich 17. Wiadukty istnieją do dziś a były zaprojektowane przez Niemieckich studentów Politechniki Wrocławskiej 90 lat temu. W czasie przerw w spektaklach spacerowaliśmy po korytarzach zabytkowego budynku Opery przy ul. Świdnickiej licząc od Jaskółki aż do parteru. Dystyngowana Wrocławianka zapytała nas: „Kochane dzieci, skąd przyjechaliście?” na co my : ” Ze wsi Pastuchów”. Była mocno zaskoczona bo widocznie nigdy o tak egzotycznej nazwie nie słyszała. Gdy zaś zapytała: „A czym to kochane dzieci przyjechałyście ?” my odpowiedzieliśmy : Stonką i wtedy ta pani przeżyła szok.

Bocznica kolejowa to trafiona inwestycja , spłaciła się wielokrotnie. Przywożono węgiel, koks, kamień wapienny, buraki cukrowe z całego powiatu i nie tylko a także m.in. różne duże zbiorniki metalowe. Wywożono zaś cukier, melasę, wysłodki suche i mokre. Latem jeszcze na suszarni suszono ziarna rzepaku. Technologia produkcji cukru wymaga zastosowania w jakiejś formie wapna więc na okres kampanii cukrowniczej zwożono z kamieniołomów w woj. Kieleckim łamany kamień wapienny i to w kęsach dość dużych. Ktoś albo źle sformułował albo tam w Kamieniołomie źle odczytał. Faktem jest, że tego kamienia tuż przed kampanią przyjechał cały pociąg. Ustalona od lat procedura była taka : kilka wagonów na tydzień. Dyrekcja Cukrowni włosy z głowy rwała ale w końcu aby nie płacić postojowego zarządzono pospolite ruszenie. Każdy zatrudniony czy to na stałe czy na sezon miał przyprowadzić dorosłe osoby z domu do rozładunku. Ja i ojciec po tym rozładunku nie mogliśmy patrzeć na te puste już wagony . Muszę jeszcze dodać że piec wapienny był wielkości pieca martenowskiego w hucie.

Innym zdarzeniem o którym wspomnę była sprawa cysterny kolejowej . Jesienią w środku nocy kolejarze podstawili cysterny pod zbiorniki z melasą. Odpowiedzialny pracownik przed napełnieniem miał sprawdzić, czy jest pusta. Wszedł z latarką na drabinkę otworzył właz a że miał w zwyczaju stałe trzymać w ustach zapalonego papierosa nastąpił wybuch. Świadkowie twierdzili, że z dużej wysokości odrzuciło go do tyłu, spadł na sąsiedni tor i tym sposobem został kaleką. Słup ognia miał kilkanaście metrów wysokości więc w cysternie musiały znajdować się opary po przewożonych wcześniej chemikaliach. Melasa jechała w Polskę do gorzelni a najbliżej do tej w Jaworzynie Śląskiej.

W czerwcu 1965r. osiągnąłem pełnoletność. Aby odciążyć rodziców finansowo zatrudniłem się w Cukrowni na czas wakacji jako pracownik sezonowy. Akurat Cukrownia wygrała przetarg na dostarczenie do jednego z państw Afrykańskich cukru a to znaczyło pozyskanie dla kraju cennych dewiz. Nie było by w tym nic szczególnego ale kontrahent zażyczył sobie dostawę w workach jutowych 100 kg a Polskie Cukrownie pakowały go do worków papierowych po 50 kg. Stworzono brygadę ze mnie i kilkunastu moich kolegów a także panie wagowe. Na tory biegnące wzdłuż rampy magazynu podstawiono kryte wagony towarowe z okienkami wentylacyjnymi. Należało z wysokiego sztapla w magazynie zdjąć 2 worki papierowe cukru rozciąć i przesypać do jednego jutowego. Następnie panie wagowe sprawdziły czy waga jest prawidłowa po czym dany worek zaszyły maszynowo. Każdy gotowy worek musieliśmy poprzez rampę dowieźć do środka wagonu towarowego a każdy z nas ważył nie więcej jak 50 kg więc wózek -dwukołówka rzucała nami na boki. Nie słyszano wówczas o takim urządzeniu jak widlak. Po 8 godzinach takiej codziennej pracy nikt już nie myślał by pójść dla rozrywki na siłownię. W wakacje 1966r. zatrudniłem się w Dziale Budowlanym Cukrowni. Cała Polska obchodziła 1000-lecie Państwa a ja w tym czasie obsługiwałem młot udarowy. Nabawiłem się chyba jakiejś choroby wibracyjnej bo w czasie obiadu nie umiałem trafić łyżką do ust. W te wakacje Cukrownia podnajęła prywatną firmę budowlaną która zabetonowała nasze pastwisko Nr 1 i stworzono tam dodatkowe spławy. Teraz na tym terenie zadomowiła się jakaś firma recyklingowa. Jeżeli chodzi o wszystkie torowiska , to z czasem zaczęto wymieniać drewniane podkłady ( szwele – z niem. Schwell – próg, podkład). W Chrzanowskim ” FABLOK-u” zakupiono dość dużą lokomotywę spalinową w kolorze zielonym. A że był to Diesel to robiła dużo huku. Ponadto miała przeraźliwy sygnał dźwiękowy który mógłby wskrzesić umarłego. Przypatrując się teraz z boku już jako nie mieszkaniec wsi muszę stwierdzić, że te przekształcenia własnościowe to była lipa w proszku. Mając takie wyposażenie w aparaturę chemiczną i infrastrukturę ( kotłownię wysokoprężną, turbinę parową która wytwarzała niezależny prąd elektryczny, własną oczyszczalnię ścieków) można tam było urządzić jakieś przetwórstwo żywności a nawet fabrykę chemiczną bo właśnie chemia jest na topie.

W dalszym ciągu pamiętam o mojej ulubionej ciuchci która sapała i dyszała jak pchała wagony od strony lasu pod górę w kierunku cmentarza. Podobno w jakimś Muzeum Kolejnictwa , niekoniecznie w Jaworzynie Śląskiej, widziano kocioł z tej westernowskiej ciuchci. Na koniec dodam : dobrze się stało, że bocznicę kolejową przejęło Stowarzyszenie Miłośników Kolei z siedzibą w Jaworzynie Śląskiej. Zapobiegło to rozkradzeniu szyn i betonowo-metalowych podkładów kolejowych tak jak to się stało z koleją wąskotorową na Górnym Śląsku gdzie mieszkam już 52 lata. Nie wiem natomiast co się stało z licznymi rozjazdami na terenie byłej Cukrowni.

Tekst Jan Pawlik
foto: Wieści Gminne

Marcin Burski

Redaktor Wieści Gminnych Jaworzyna Śląska

Dodaj komentarz