Pamięci Karola „Lolo” Rutowicza
Dziś mija 23 rocznica śmierci nieodżałowanej ikony naszego miasta, Pana Karola Rutowicza.
Pan Karol Rutowicz, organista w jaworzyńskim kościele, czule nazywany od swojego imienia „Lolo” to postać, która była związana ściśle z naszym miastem od początku jego polskości. Jako pionier na tych ziemiach zaczynał kształtować naszą Gminę i Parafię od początku. To historia człowieka, który urodził się z powołaniem i był temu wierny do końca. Warto przypomnieć jego osobę, którą na pewno wielu z nas pamięta, a przez dłuższy czas przestało się o niej mówić.
Pan Karol urodził się 21 stycznia 1910 roku. Już w wieku 28 lat, w 1938 podjął pracę w parafii Hodowica niedaleko Lwowa jako organista. Odyseja wojenna pokierowała go na Ziemie Odzyskane do naszego miasta, gdzie przywędrował z pierwszym polskim proboszczem ks. Jarosławem Chomickim. Oficjalnie pracę jako kościelny i organista rozpoczął 2 lipca 1946.
Nasz organista wspominał, że kiedy przyjechał pierwszy raz do Jaworzyny od razu zakochał się w tym miasteczku i poczuł jak u siebie. Od początku nie wyobrażał sobie pracy gdzie indziej.
Pan „Lolo” przez 50 lat służąc przy trzech proboszczach, codziennie otwierał kościół, przygotowywał wszystko co jest potrzebne do odprawienia mszy, wzywał dzwonami wiernych do kościoła, ale przede wszystkim zawsze upiększał liturgię swoją grą na organach. Będąc filarem naszej parafii wprowadził wiele tradycji, które przetrwały do dziś m.in. dzwonienie dzwonami na Anioł Pański czy niedzielne nieszpory.
W 1979 został uroczyście odznaczony medalem papieskim „Pro Ecclesia et Pontifice” za długoletnią i sumienną służbę w parafii. Mimo tego, że przeszedł oficjalnie na emeryturę w 1975 służył dalej nieprzerwanie w parafii zgodnie ze swoim powołaniem. Trawiąca choroba zmusiła go w 1994 roku do zakończenia posługi. Pan Karol zmarł w 1996 roku.
To historia człowieka ze sznytem przedwojennym, którego nad czym ubolewamy dziś nie ma. Wiernie i oddanie wykonywał swoja pracę, ponieważ nie rozumiał, że można wykonywać ją inaczej. Nigdy nie prosił o żadne zaszczyty i pewnie dlatego stał się ikoną. Przyjechał do naszego miasta, kiedy trzeba było zaczynać wszystko od początku. Czytaliśmy kiedyś wspomnienie Pana Karola, który opowiadał jak wyglądał zagruzowany Wrocław po działaniach wojennych, a on musiał jechać i załatwiać sprawy związane z naszą parafią. Takie to były czasy, i naszym zdaniem, tylko tacy ludzie jak Pan Karol mogli z sukcesem budować od podstaw to w czym otaczamy się dziś.
Marcin Burski
Źródło info: Gazeta „U nas” rok 1996, nr 28
zdjęcia: Wieści Gminne