„Po 11 latach od zakończenia II wojny światowej wyłamano zamek w drzwiach do zakrystii.” – Tekst Pana Jana Pawlika część 2

Zapraszam Państwa na drugą część młodzieńczych opowieści Pana Jana Pawlika – byłego mieszkańca Pastuchowa, który kontynuuje opowieść o nieistniejącym już kościele ewangelickim w tej wsi

Pierwsza część tekstu Pana Jana Pawlika (można przeczytać go TUTAJ) spotkał się z bardzo miłym przyjęciem. Pan Jan – obecnie mieszkaniec Górnego Śląska w barwny sposób opisuje to co dla nas współczesnych jest nie do odtworzenia, jeżeli chodzi o historię Pastuchowa. W tej części Pan Jan nadal przywołuje w swojej pamięci kościół ewangelicki i to co działo się z nim po wojnie, aż do wyburzenia. Prezentowany tekst jest w całości pracą Pana Jana, bez żadnych korekt czy cięć, aby zachować dosłowny charakter tej opowieści. Zapraszam do lektury:

Kościół i plac kościelny były otoczone z trzech stron murami z granitu. Mury te aby z czasem nie zniszczyła je woda deszczowa i śnieg były od góry przykryte dużymi płytami z ciętego piaskowca. W odstępach co kilka metrów były wmurowane słupy też z piaskowca o przekroju prostokąta. Góra każdego słupa była ścięta na kształt daszka dwuspadowego aby nie zalegały tam woda i śnieg. Od słupa do słupa był wykonany bardzo solidny płotek drewniany zaimpregnowany. Strona zachodnia. Po wyjściu z kościoła drzwiami głównymi (tymi z portalem) szło się do bramy głównej w opisanym murze na ulicę wykonaną z kocich łbów. Obecnie ta ulica nazywa się Cukrownicza. Brama była wykonana również z granitowych bloczków. Miała 2 potężne filary półokrągłe z zamocowanymi furtami drewnianymi oraz jeden mniejszy z furtką dla pojedynczych osób. W linii prostej przez tą bramę wkraczało się na istniejącą aleję lipową prowadzącą do obecnej ul. Strzegomskiej i cmentarza ewangelickiego ( obecnie komunalnego). Mur od strony południowej czyli od strony Domu Gościnnego był ( i chyba jeszcze jest) o wiele wyższy. Po stronie południowej czyli od strony stawu wybudowano bramę – Łuk Triumfalny. Ktoś koniecznie chciał ją zniszczyć, ale w końcu kilka lat temu ją odremontowano. Przy tej bramie po prawej stronie (patrząc od ul. Wyzwolenia) długo, długo stał duży pomnik z piaskowca. Niemcy mówili , że był to pomnik zamordowanego przez złodziei kościelnego i zarazem stróża nocnego. Dalej w kierunku szkoły zachowało się kilkanaście metrów muru że słupkami. Tam jest skarpa więc aby woda nie zamakała muru pozostawili tam kwadratowe otwory wypływowe. Na końcu tego muru z filarami było dodatkowe wejście dla wiernych na teren kościoła zamieszkałych na stronie północnej wsi. Ponieważ była tam skarpa, wejście było zaopatrzone w pewną ilość schodów z płyt granitowych. Przypuszczam, że pewna ilość schodów zachowała się do dziś. Tymi schodami skracałem sobie drogę do przedszkola i do szkoły. Obok tych schodów był ogródek przynależny do pastorówki w którym na wiosnę kwitła duża magnolia z kwiatami w kolorze różowym.

Posadzka w kościele była na wys.1,2 m powyżej poziomu terenu. Było to podyktowane opadami atmosferycznymi, przeważnie śniegu. Dlatego więc do każdych drzwi wokół prowadziły solidne schody z płyt granitowych. Etatowy ogrodnik terenu kościelnego i przynależnego cmentarza ewangelickiego zadbał o to, by znalazła się na nim odpowiednia roślinność. Ja pamiętam o różnych odcieniach zieleni tuje oraz krzewy cisa. Te ostatnie okazały się zdradliwe dla mnie. Miały dojrzałe różowe owoce . W środku była kleista słodka maź, jak kisiel owocowy. Były też zapewne ziarenka. Wracając ze szkoły zjadłem ileś tam tych kulek i byłem ugotowany. Nikt mnie wcześniej nie uświadomił, że to jest bardzo silna trucizna. Straciłem apetyt tak , że nie mogłem nawet patrzeć na jedzenie. Ani rodzice ani lekarze w Przychodni w Jaworzynie Śląskiej nie rozszyfrowali co mi dolega. Nie pomógł nawet zakupiony w aptece syrop o nazwie ” Citropepsin „. Taki stan trwał ponad rok. Rodzice myśleli , że jestem symulantem. Miałem więc szlaban na wyjście do kolegów , na lodowisko czy do kina. Dopiero kilka lat temu w intrenecie wyczytałem jaka była przyczyna mojej choroby. Ogrodnik do 1945 r. mieszkał w mieszkaniu Nr 4 na I p . naszego bloku , potem wraz z rodziną wyjechał w głąb Niemiec. Dowiedziałem się o tym będąc latem w latach osiemdziesiątych ub.w. na urlopie u swoich rodziców. Zauważyłem że wokół bloku spacerują dwie panie. Oczywiście zapytałem czego lub kogo szukają. Okazało się, że jest to matka i córka mieszkające w Bielefeld przy autostradzie prowadzącej w kierunku Dortmundu. Są w Sanatorium w Szczawnie-Zdroju i wynajęły z Wałbrzycha taksówkę aby tu dojechać. Właśnie starsza pani powiedziała mi , że mieszkała w tym domu na I p. a jej ojciec był właśnie tym wspomnianym ogrodnikiem . Po uzgodnieniu z sąsiadką, że jest taka niespodziewana wizyta wprowadziłem matkę i córkę do mieszkania. Sąsiadka pochodziła z Rawicza więc doskonale znała język niemiecki. Radość tych pań była nie do opisania. Matka pokazywała z okien córce widok na górę Chełmiec pod którą są w Sanatorium oraz przede wszystkim Śnieżkę. Na placu kościelnym w jego południowo-zachodniej części urządzono dla nas boisko do siatkówki.

W trójkącie ulicy Strzegomskiej, Cukrowniczej i Alei Lipowej jest łąka. Na niej to bawiliśmy się. Głównie graliśmy w piłkę nożną lub w palanta. O zmierzchu od strony kościoła frunęły chmary nietoperzy które nad łąką i okolicą polowały na muszki i komary. Gdy latały za nisko to dziewczęta piszczały i zasłaniały głowy dłońmi by te nie wplątały się we włosy. Nie wiedzieliśmy, że są one uzbrojone w zmysł echolokacji który pozwala na sprytne ominięcie przeszkody. Od iluś lat grzecznie sobie te gacki pomieszkiwały na strychach kościoła a nad wsią było mniej owadów. Rok 1955. W szkole podstawowej obchodziliśmy 100 rocznicę śmierci Adama Mickiewicza. Dostałem też pierwszą nagrodę za bdb naukę. W Warszawie oddano do użytku PK i N. Trwał tam też ŚFMD. Jadąc pociągiem do Krakowa przejeżdżało się przez Stalinogród. 3 czerwca 1956 r. miałem uroczystość I kom. św. W tym miesiącu miały też miejsce rozruchy w Poznaniu. W takich to i nie wspomnianych przeze mnie okolicznościach padło hasło : ” Cały naród buduje swoją stolicę” a na paskach zarobkowych rodziców pojawiła się rubryka SFOZ ( Społeczny Fundusz Odbudowy Stolicy). Jak po miesiącu wróciłem z kolonii letniej spędzonej w Kołobrzegu to na dachach kościoła kręcili się jacyś ludzie. Myślałem, że je naprawiają a oni mówili, że potrzebują tą dachówkę. Ktoś bowiem wymyślił aby z budulca odzyskanego z rozbiórek kościołów budować nowe osiedla w Warszawie. No i zaczęło się. Na bocznicę kolejową podstawiano odkryte wagony kolejowe tzw. węglarki a pod kościół furmanki którymi przewożono do nich wszystko co odzyskano. Teren rozbiórki nie był zabezpieczony przed osobami postronnymi a to z tego powodu, że w pastorówce mieszkało kilka rodzin. Po zdjęciu dachówek, drewnianych więźb dachowych i murów przyszedł czas na wieżę .

Z tym ostrosłupem ośmiokątnym to firma rozbiórkowa miała problem bo dachówki miały specjalne mocowania. Gdy pewnego dnia z okien mieszkania patrzałem na rosnące przy ulicy akacje zauważyłem, że do tej najbardziej dorodnej pracownicy mocują długą linę stalową z wielokrążkiem . Drugi koniec liny był zamocowany do zwieńczenia więźby dachowej tuż pod kulą. Oni dobrze wiedzieli, że akacja jest twardym drzewem i ma mocne ukorzenienie więc ich zaplanowana operacja na pewno się uda. Tak też się stało. Drewniana konstrukcja wieży zaczęła odchylać się od pionu by w końcu runąć na obranymi kierunku czyli w pobliżu boiska do siatkówki. Podbiegłem tam wraz z grupą pracowników. Widok i efekt ich niecnej pracy był opłakany. Miedziana kula czyli kapsuła czasu rozleciała się podobnie jak pozłacany kogut który wbił się w trawnik i cały pogiął. Miałem trudności by zobaczyć co było w kuli bo cały czas mnie odganiano. Udało mi się jedynie dostrzec plik dokumentów pisanych gotykiem oraz kolorowe malunki wykonane przez dzieci. Co tam jeszcze było przechowywane dla potomności wiedzieli już tylko pracownicy. Pozostała jeszcze dolna część wieży murowana z bloczków granitowych. Na nią też znaleziono sposób. Jak we wrześniu wracałem ze szkoły pod wieżą leżały oparte o mur cyferblaty i wskazówki. Nie było natomiast mosiężnych mechanizmów zegarowych. Muszę wspomnieć o tym, że nigdy też nie zobaczyłem też witraży. Po 11 latach od zakończenia wojny światowej wyłamano zamek w drzwiach do zakrystii. Też ją firma musiała splądrować bo jak ja tam wszedłem to na posadzce walały się szaty i księgi liturgiczne w których druk był ozdobny, gotycki. Sposób na odzyskanie budulca z dolnej części wieży był niespotykanie prosty. Pod wieżę nawieziono drewniane podkłady kolejowe tzw. szwele. Kierując się na stronę południowo-zachodnią ( z uwagi na pastorówkę) zaczęli sukcesywnie i z mozołem wydłubywać narzędziami ręcznymi bloczek po bloczku. Jak już mieli przestrzeń wolną to wystawiali tam szwela. Praca była nad wyraz niebezpieczna. Jak podstemplowali wieżę kilkudziesięcioma szwelami udali się do pobliskiego sklepu i kupili pojemniki z naftą. Następnie ewakuowali mieszkańców pastorówki, zabezpieczyli teren i te stemple oblali naftą. Wszyscy czekaliśmy na efekt ale nic ciekawego nie widzieliśmy. Naraz usłyszeliśmy głośny huk jakby zapowiedź wybuchu III w. św. a nad wioską zawisła chmura pyłu. Uzyskany materiał łatwo im się ładowało na furmanki bo mury się elegancko rozsypały. Jak w latach 1964-67 byłem uczniem Technikum Budowlanego we Wrocławiu przy ul. Tęczowej mieliśmy przedmiot o nazwie ” Przepisy prawne w budownictwie”. Od prawnika wykładającego ten przedmiot dowiedziałem się , że takich kościołów na Ziemiach Zachodnich wyburzono 60 a podyktowane było to tym, że za mało mieliśmy cegielni. Firmy rozbiórkowe natomiast w części działały na bakier z prawem bo pokątnie w okolicznych miejscowościach sprzedawano uzyskany budulec. Były wyroki karne łącznie z odsiadką. Na początku lat 50 ub.w. byłem w środku kościoła ewangelickiego w Piotrowicach Świdnickich. Był jednak wybudowany nie z kamienia naturalnego lecz z czerwonej cegły klinkierowej i też miał wysoką wieżę. Podzielił los naszego. Ciekawe czy mieszkańcy takich dzielnic Warszawy jak MDM czy Mariensztat choć w części wiedzą , że mieszkają w poświęconych kiedyś murach ?

Cmentarz ewangelicki stanowił nierozerwalną całość z kościołem choć był użytkowany 200 lat przed nim tzn. odkąd we wsi pojawili się ewangelicy. Jak już wspomniałem od zachodniej bramy kościoła do bramy cmentarza prowadzi Aleja Lipowa. Brama wjazdowa ma 2 masywne filary granitowe w kształcie prostopadłościanów z zawieszonymi na nich furtami ze stali nierdzewnej. Obok jest bramka dla pojedynczych osób. Prostokątny cmentarz jest otoczony murem granitowym . Od wejścia po lewej stronie była kwatera z grobami dzieci. Na każdym z tych grobów stał porcelanowy kolorowy aniołek o wysokości 30 cm. Raz przydarzyło nam się, że takiego aniołka zabraliśmy do domu. Była wielka reprymenda i musieliśmy go odnieść tam gdzie stał wcześniej. Dalej pośrodku ściany południowej ogrodzenia wymurowano duże epitafium dla zmarłego w 1705 r. rezydującego w Majątku Ziemskim barona i jego rodziny. Z później ..opublikowanych materiałów dowiedziałem się, że nazywał się Karl Julius baron Zedlitz und Neukirch. Epitafium składało się z 3 części podpartych filarkami wytoczonymi z kolorowego marmuru. Środkowa część dodatkowo miała u góry pod zadaszeniem wyrzeźbioną dużą muszlę. Dało to efekt taki jakby od okrągłego słońca czy też hostii rozchodziły się promienie. Grobowiec był szeroki więc był pośrodku przykryty dużą prostokątną płytą a po bokach dwoma mniejszymi. Każda z tych płyt miała 4 mosiężne uchwyty. Był czas że ktoś odchylił jedną płytę więc zobaczyłem tam metalowe trumny o różnej wielkości. Wzdłuż alejki głównej rosną ponad 100 letnie lipy. Prawie wszystkie groby miały płotki ozdobne o wys. 1 m wykonane w kuźni. Na każdym grobie leżała porcelanowa otwarta księga. Była biała, po wszystkich bokach (imitacja kartek) złocona. Gotyckie ozdobne czarne, nieraz kolorowe litery podawały pewne dane o zmarłym. Były tam też motta zamówione przez rodzinę . Księgi te mogły być wykonane w zakładach porcelany w Jaworzynie Śląskiej , w Wałbrzychu lub też w małej manufakturze. Z tak wielu ksiąg zapamiętałem tylko nazwiska Szubert i Liszt bo znałem takich kompozytorów. Po prawej stronie alejki w pobliżu Domu Przedpogrzebowego ukryta w trawie była głęboka niezabezpieczona studnia o której my jako dzieci wiedzieliśmy.

Dom Przedpogrzebowy wybudowano po prawej stronie od bramy głównej. Jest pokryty taką samą dachówką jaką był pokryty kościół. Ma dzwonnicę pozbawioną po II w. św. dzwonu. Kopuła dzwonnicy jest wykonana z blachy miedzianej nad nią kula – kapsuła czasu również. Nad kapsułą metalowy mały krzyż. Po lewej stronie Domu pomieszczenie gospodarcze na sprzęt i narzędzia cmentarne. Zarówno kopuła jak i kapsuła są teraz pomalowane farbą olejną. Ja jako dziecko uczestniczyłem tam w dwóch pogrzebach celebrowanych przez pastorów. Jednym ze zmarłych był Niemiec mój starszy kolega o imieniu Zygfryd. Mieszkał z rodzicami w Majątku Ziemskim i kupowaliśmy u niego łyżwy i narty. Dojeżdżał do Niemieckiej Szkoły w Świdnicy Śl. Było gorąco więc po lekcjach poszedł na basen odkryty i w nim się utopił. W Majątku mieszkała też młoda pani o włosach blond i imieniu Erika. Jak zmarła to też byłem na jej pogrzebie z udziałem pastora. Przez wszystkie lata zamieszkiwania w Pastuchowie widywałem wysokiej klasy samochody osobowe z rejestracją D. Nastał rok 1983. W Wydziale Komunalnym Urzędu Gminy w Jaworzynie Śląskiej uradzono by cmentarz przekształcić na Komunalny. Przez otwartą bramę wjechała koparko ładowarka „Fadroma” i zrobiła porządek wyrównując teren. Na murach pozostał jedynie ciemnozielony bluszcz a z pozostawionych lip przez kilka miesięcy wokół sypie się dużo liści stanowiących utrapienie dla rodzin opiekujących się grobami zmarłych. W czasie kwitnienia lipy wydzielają kleisty syrop który trudno zmyć z nagrobków. Na nowo powstałych cmentarzach sadzi się przeważnie tuje.

Tekst Pan Jan Pawlik
foto: Wieści Gminne

Marcin Burski

Redaktor Wieści Gminnych Jaworzyna Śląska

Dodaj komentarz