Agnieszka Dobkiewicz w czwartek w naszym mieście [Krótka rozmowa]
Agnieszka Dobkiewicz – dziennikarka, autorka książek o niemieckim obozie koncentracyjnym Gross Rosen, w czwartek (25 listopada) zawita do naszego miasta na spotkanie autorskie ze swoimi książkami. Zapoznajmy się z krótką rozmową z Panią Agnieszką jaką przeprowadziłem przed tym spotkaniem.
O pierwszej książce Pani Agnieszki „Mała Norymberga” pisałem już rok temu TUTAJ. Była to krótka recenzja na prośbę autorki, gdzie wypowiedziałem o walorach tej pozycji, a była to pozycja bardzo mocna. W międzyczasie Pani Agnieszka opublikowała kolejną pozycję związaną z tym tematem pt.: „Dziewczyny z Gross Rosen. Zapomniane historie obozowego piekła”, która również doczeka się zapewne u mnie recenzji.
Po wielu spotkaniach w powiecie, województwie i Polsce nasze miasto w końcu (niechlubnie chyba jako ostatnie u nas w regionie)doczekało się spotkania ze wspomnianą autorką, gdzie będzie można się wsłuchać w głos o historiach związanych z tym okropnym miejscem. Będzie to również możliwość dialogu z autorką, zakupu jej książek z odręcznym podpisem.
Przed wspomnianym spotkaniem przeprowadziłem krótką rozmowę z autorką, zachęcając tym samym do przyjścia i porozmawiania z Panią Agnieszką, która podjęła się usystematyzowania kwestii, które nie było unormowane, a są echem przeszłości tych ziem:
Temat Pani książek, jakim jest niemiecki obóz koncentracyjny Gross Rosen, to sprawa bardzo trudna dla naszych ziem, która przez nikogo wcześniej nie była potraktowana tak kompleksowo i z takiego punktu widzenia jak zrobiła to Pani.
W pisaniu o KL Gross-Rosen i upamiętnianiu tej tragicznej historii widać kilka etapów. Najpierw to jest etap zbierania wspomnień świadków tych tragicznych wydarzeń czy pisania tej historii przez samych uczestników. Później jest moment zainteresowania naukowego. Tutaj nie da się nie wspomnieć pana profesora Alfreda Koniecznego. To dzięki tym wcześniejszym etapom w tej chwili reportażyści mogą temat tragedii ofiar KL Gross-Rosen kontynuować i przedstawiać w sposób atrakcyjny dla współczesnego Czytelnika. Może właśnie tu tkwi popularność moich książek o obozie. Jestem dziennikarką i staram się tę wielką ludzką tragedią przedstawić z wielkim szacunkiem do ofiar, ale też w sposób przystępny. Pokazuję Czytelnikowi tę historię trochę moimi oczami, w kontekście na przykład procesów zbrodniarzy, które odbyły się na naszej ziemi. Nie chcę, by bohaterowie moich książek byli sprowadzeni do cyfr i numerów, choć oni często tak o sobie mówili, że czuli się w tym czasie jak numery, bo zabrano im nazwiska. Chcę, by do Czytelnika mówiły konkretne osoby z imienia i nazwiska, które miały też swoje życie – kochały, tęskniły, czuły.
W „Małej Norymberdze” daję taki przejmujący dla mnie autentyczny fragment przesłuchania więźnia, który przeszedł kilka obozów. Gdy pytają go o pierwszy, patrzy na przedramię i podaje swój numer, gdy pytają o kolejny – patrzy na worek, który ma ze sobą i na nim zapisany kolejny numer, a przy kolejnym pytaniu wyciąga obozową blaszkę z kolejnym numerem. Właśnie do tego sprowadził człowieka ustrój totalitarny i ludzie, którzy go stworzyli. Dlatego w książkach idę śladami tych „numerów” i pokazuję ludzi.
Co było przyczynkiem do zainteresowania się i takiego oddania tej kwestii?
W pewnym momencie zorientowałam się, że obóz KL Gross- Rosen przestaje w świadomości mieszkańców naszej ziemi funkcjonować. Nawet nie wszyscy mają wiedzę, że on w ogóle był. I wcale nie ma się, co oburzać. Tak po prostu jest, bo zawiodła widocznie szeroko rozumiana edukacja. A nawet jeśli ludzie wiedzą, to nie rozumieją tego miejsca. Tymczasem ono jest nierozłączną częścią wydarzeń, które targały tą ziemią. Ludzi, z którymi się spotykam, Czytelników moich książek, wstrząsa na przykład ilość filii grossroseńskich. Dopiero teraz dociera do nich skala tej tragedii. Nie wiedzą na przykład, że w tym systemie umieszczano też kobiety. Piszę książki o KL Gross-Rosen, by przerwać ciszę, która zaczęła to miejsce pokrywać. Ciężko oczekiwać od przeciętnego Czytelnika, że będzie czytał prace naukowe. Dlatego potrzebna jest też praca reporterska w tym temacie. Spojrzenie z perspektywy KL Gross-Rosen na wiele wydarzeń wojennych i powojennych pozwala lepiej zrozumieć to, co się działo na Dolnym Śląsku w tym czasie. Przecież z obozem Gross-Rosen związane są takie miejsca jak Zamek Książ czy AL Riese.
W Pani książkach wyraźnie mamy do czynienia z wątkiem ludzkim, gdzie to właśnie człowiek wychodzi na pierwszy plan jako wciągnięty w to obozowe „jądro ciemności”. Co czuła Pani pisząc o tych historiach?
To prawda. I w „Małej Norymberdze”, i w „Dziewczynach z Gross-Rosen” są pokazani konkretni ludzie. Co czułam, pisząc te książki? Na pewno wielki ciężar. To wielka odpowiedzialność pisać o drugim człowieku. Bo nawet niechcący można mu nadać taki wymiar, który spowoduje, że odejdziemy od prawdy o nim. Więc czułam na pewno tę odpowiedzialność za los drugiego człowieka. Czułam niezgodę na taki świat, który opisywałam. Na to, że stwarza się system, w którym człowiek musi przestać być człowiekiem, by przeżyć. „Małą Norymbergę” wydałam rok temu i mam wrażenie, że gdy ją pisałam, była mniej aktualna niż teraz. Więc to też boli. „Dziewczyny z Gross-Rosen” do dziś bardzo mną poruszają. Opowiadam o nich co tydzień na spotkaniach autorskich i nie jest to łatwe doświadczenie. Dlatego staram się też mówić o nadziei, jaką niesie ta książka i o wielkiej sile tych kobiet, która je prowadziła, także po wojnie. Myślę, że z tej książki można się wiele dowiedzieć o człowieku i o tym, co w życiu tak naprawdę jest ważne. Jedna z moich bohaterek to, czego na siłę uczono jej w getcie, przekuła w pasję. W ten sposób pokazała, tak symbolicznie, że to ona będzie decydowała o sobie, nikt inny.
Czy mogłaby Pani wskazać jakąś szczególną historię, która utkwiła Pani w pamięci?
Każda jest szczególna w jakiś sposób dla mnie, bo każda obecna w moim życiu już na zawsze. Dziś Halinka Elczewka czy Rutka Eldar to są bardzo bliskie mi osoby, a nie postaci literackie. Czasem mam takie chwilę, gdy w ciągu dnia przystaję i zastanawiam się, nad tym, dlaczego Alize, która po wojnie wyjechała do Izraela, nie została w Polsce. Albo czy Felice była w ruchu oporu, czy jednak nie. Uczę się prawdy o życiu od nich, bo one dotknęły dna, ktoś je tam posłał, ale wstały i poszły z podniesionymi głowami dalej. Natomiast niewątpliwie historią, która mną do dziś wstrząsa, jest opowieść o Feli Szeps. Kobiecie, która przeszła getto, obóz Schmelta, filię KL Gross-Rosen, marsz śmierci i umarła dzień po wyzwoleniu. To dziewczyna z okładki mojej drugiej książki. Fela była intelektualistką, pisała dziennik, w którym definiowała świat i była w niej potrzeba zmienianie tego świata. Ale jak go zmieniać, gdy ktoś ją wtrącił do fabryki, gdzieś w nieznanym świecie, w której musi niewolniczo pracować, a wcześniej odebrał wszystko? Fela cierpi także z powodu swojej niemocy.
Czy przychodząc na spotkanie z Panią możemy spodziewać się więcej takich historii?
Serdecznie Państwa zapraszam. Wszystkie spotkania z Czytelnikami są dla mnie niezmiernie wzruszającymi momentami. Chętnie dzielę się opowieściami, które odnalazłam czy odkryłam. Ale też z uwagą słucham tego, co mówią Czytelnicy. Bo oni też dostrzegają tę zależność między tamtym czasem, a tym, co się dzieje obecnie wokół nas.
Dziękuję za rozmowę
Spotkanie z Panią Agnieszką odbędzie się 25 listopada (czwartek) o godzinie 17.00 w Centrum Aktywności Społeczno-Kulturalnej przy ul. Wolności 23b w Jaworzynie Śląskiej (budynek remizy strażackiej). Spotkanie organizowane jest przez Samorządowy Ośrodek Kultury w Jaworzynie Śląskiej