„Chodziłem na piechotę do szkoły do Świdnicy” – Rozmowa z Przemysławem Pasikowskim

Ta opowieść to prawdziwa droga wojownika, która mogłaby by być śmiało scenariuszem na film o krętej i ciężkiej drodze na szczyt z Kick-Boxingiem w tle . Są tu spartańskie warunki salek sportowych lat 90-tych, samozaparcie, litry potu i krwi, które kształtuje charakter i wolę walki. Dodatkowo ta sama osoba wybija się ze swoim nietuzinkowym talentem rysowniczym, co w swojej sprzeczności daje mieszankę wybuchową.

Nasza gmina obfituje w wielu ludzi z talentami, które zdecydowanie wykraczają ponad przeciętność. Są to często skromne jednostki, które w przysłowiowy sposób „robią swoje”, pokazując, że człowiek jest w stanie osiągnąć dużo więcej niż nam się wydaje. Mówimy tu o różnych przedziałach aktywności – kultury, pasji, wrodzonych talentów czy sportu. Jest poczucie, że mówi się o nich za mało, lub wcale, co jest nieodżałowaną stratą, ponieważ dla wielu z nas mogą stanowić wzór czy „światełko w tunelu”, kiedy myślimy, że coś nas przerasta.

Rozmowa z Przemysławem Pasikowskim oprócz samej rozmowy, okazała się ciekawym studium porównawczym tego jak żyjemy dziś, a ile trzeba było poświęcić dla rozwoju kilkanaście lat temu. Rozmówca w ciekawy i szczery sposób pokazał swoją drogę, która wiodła przez walkę nie tylko na ringu czy treningu, ale także z przeciwnościami losu. To świetny przykład, który pokazuje, że żeby być wojownikiem nie trzeba koniecznie walczyć, ale trzeba wyznaczyć sobie cel i konsekwentnie go realizować, aby nie stać się tylko dobrze zapowiadającym, ale niespełnionym talentem.

Zapraszam do lektury rozmowy z Przemysławem Pasikowskim:

– W szarych latach 90-tych rozpocząłeś swoja przygodę z Kick-Boxingiem. Jak wyglądały twoje początki w tej dyscyplinie?

Tak, zaczynałem w latach 90 tych i jak u większości, wzięło się to z filmów video. Człowiek chciał być taki jak bohaterowie filmów „kopanych”. Nadarzyła się ku temu okazja, bo akurat w Świebodzicach powstawał klub kickboxingu. Założycielem był trener Arkadiusz Kaczmarek, wyjątkowa osobowość, mój mentor, który prowadzi ten klub do dziś wraz z trenerem Krystianem Grodowskim pod nazwą „Fighter Klub Kaczmarek Grodowski” w Świdnicy. Choć przyznam, że miałem wówczas pewne wątpliwości, bo trener był młody, szczupły, niepozorny, „czego on mnie może nauczyć” myślałem, to na pierwszym treningu wszystkie te wątpliwości zostały rozwiane. Złapałem bakcyla, pokochałem ten sport dzięki niemu i trwa to po dziś dzień.

– Początek niemal jak w filmie. Młody, wybijający się ponad przeciętność człowiek, który odnalazł swoją drogę. Wiązało się to dla Ciebie z wyrzeczeniami?

Nie było łatwo, wszystko kosztowało a moja kieszeń niestety nie wypełniała się pieniążkami, co zmuszało mnie do wielu wyrzeczeń. Każdą wolną monetę odkładałem, żeby nie obciążać moich rodziców i móc pojechać na trening tudzież za niego zapłacić. Czasem nawet chodziłem na piechotę do szkoły do Świdnicy (chyba nikt nawet o tym nie wiedział), po szkole czekałem po 3 godziny na trening, żeby nie kursować autobusami i nie tracić pieniędzy. Podejmowałem się drobnych prac zarobkowych w wakacje, kombinowałem jak mogłem, żebym sam sobie wszystko opłacił. Czasem to trochę bolało, ale nauczyło mnie to szacunku, wytrwałości, determinacji. Przez to wszystko i dzięki temu bardzo mocno angażowałem się na treningach, słuchałem, obserwowałem ciężko pracowałem tak na treningu jak i w domu, aż pojawiły się pierwsze małe sukcesy.

– Co uznajesz za swój największy sukces w tej dyscyplinie?

Sukces… hmmm… sam udział w treningach był już dla mnie sukcesem, potem każde wyróżnienie od trenera, każdy wyjazd na turnieje, czy to międzyklubowe, regionalne czy strefy. Wygrywałem wiele turniejów mniej lub bardziej liczących się. Zwieńczeniem tego wszystkiego był udział w mistrzostwach Polski, pomimo powrotu bez podium. Tak jak mówiłem wcześniej, wszystko wiązało się z kosztami i niestety nie we wszystkich imprezach mogłem wziąć udział, gdyby mogło być inaczej to może byłbym wyżej niż 8 czy 5 miejsce. Sukces nie zawsze zależy od nas, czasem potrzebne jest trochę szczęścia. Ważniejsze dla mnie było to, czy dałem z siebie wszystko i czy mogłem coś zrobić lepiej i potem pracować nad tym!

– Była przerwa w trenowaniu?

Czy była przerwa?! Tak, niejedna. Miałem chyba ze dwie – trzy miesięczne, czy dwumiesięczne przerwy spowodowane brakiem funduszy. Czasem dopadała mnie przez to niechęć, ale szybko się zbierałem i walczyłem dalej. Ostatni niebyt był najdłuższy bo trwał kilkanaście lat. Powodem było życie, praca, rodzina. Jednak to nie jest tak, że trwałem w bezczynności. Cały czas gdzieś tam się ruszałem, coś ze sobą robiłem ale nie było to już takie jak wcześniej, byłem bardziej bierny. Gdzieś tam jednak siedziało to we mnie cały czas, co przed laty weszło w krew, więc nie tak łatwo ot tak po prostu rzucić to i nie robić nic. Była ta tęsknota za krzykiem trenera: „Jedziesz Pasik, dajesz, jeszcze! Do końca 30 sekund, nie odpuszczaj!!! Trzy lata temu pojawiłem się na treningu w moim starym klubie u „starego” trenera i powoli wracałem do kopania. Było to sporadyczne, ale od czegoś trzeba było zacząć. Stoczyłem nawet jedna walkę po około 15 latach już jako weteran którą niestety przegrałem, ale warto było!

– Aktualnie prowadzisz już jako trener zajęcia kick-boxingu. Jak zmienił się świat treningu w porównaniu do twoich początków? Można znaleźć tu jakieś różnice? Dziś jest łatwiej?

Tak, przed wakacjami 2019 dostałem od trenera Norberta Rossy propozycję wspólnego poprowadzenia istniejącego już klubu „Kickboxing Fighter Żarów”. Znamy się od wielu lat. Norbert jest dobrym człowiekiem i świetnym trenerem, grzechem byłoby nie skorzystać z tej propozycji i od września razem prowadzimy ten klub. Mamy wielu bardzo dobrze zapowiadających się zawodników, a nawet złotego medalistę mistrzostw świata, mistrzostw Polski, pucharu polski Krystiana Rossa. Trenują u nas dziewczyny, dzieci, tatusiowie. Jest fajnie, choć miałem wątpliwości czy po takiej przerwie podołam takiemu wyzwaniu jakim jest bycie trenerem. A czy coś się zmieniło, czy jest łatwiej? Tak, myślę że dużo się zmieniło i poniekąd jest dużo łatwiej. Porównuję to teraz do moich początków . Jak zaczynałem, nie mieliśmy sali, nie mieliśmy nawet stałego miejsca do trenowania. Ćwiczyliśmy na OSIRze w Świebodzicach pod gołym niebem, również na polanie w pobliżu zamku Książ. Pierwszy turniej mistrzostw klubu był na ogródku u trenera Arkadiusza Kaczmarka. Czasem pogoda płatała mam figla i padało, wiało, padał śnieg, my trenowaliśmy. Po chyba dwóch latach weszliśmy na salę! Trenowaliśmy na siłowni w Świebodzicach na dworcu, na sali przy stadionie w Jaworzynie Śląskiej, na sali ZZK w Jaworzynie, potem na sali ZSB w Świdnicy.Trenowaliśmy tam, gdzie była możliwość i warunki. Nie było tyle sprzętu, rękawic, ochraniaczy, nie były to tak łatwo dostępne jak dzisiaj a i ceny były relatywnie wyższe. Mieliśmy jednak czegoś może i w nadmiarze. Determinację i wolę walki. Na treningu zostawialiśmy serce, był pot i łzy a z treningów wracaliśmy na czworaka, ale za to uśmiechnięci. Nie było smartfonów, selfie. Nie było też takiej promocji jaka jest dziś. Wszystko przychodziło trudniej i we wszystko trzeba było włożyć trzy razy więcej pracy. Dziś jest inaczej, a przecież nie jest to inna epoka, tylko kilkanaście lat różnicy. Przede wszystkim młodzież jest inna, nie ubliżając nikomu. Dzisiaj rodzice podwożą dzieci pod sale, potem zabierają je spod sali (mowa o tych starszych, bo maluchy to rzecz oczywista) a i tak im się nie chce, wolą jeździć palcem po ekranie swoich smartfonów. Rękawice można kupić w dowolnym kolorze i naprawdę niedrogo, sprzęt jest dziś na wyciągnięcie ręki. Dziś mamy do dyspozycji kilka worków treningowych, tarcze, poduchy, czystą salę. Kiedyś przez to, że mieliśmy bardziej surowe warunki, treningi były cięższe, co nas też umacniało. Niestety, czasy się zmieniają, my poniekąd musimy się do nich dostosować, choć i tak staram się prowadzić trening według tego jak ja byłem prowadzony kiedyś i mam nadzieję, że czasem mimo przeciwności przyniesie to wymierny efekt.

– Gdzie można przyjść na prowadzony przez ciebie trening? Są w tej kwestii jakieś ograniczenia?

Trenujemy w Żarowie w Gminnym Centrum Kultury i Sportu przy ulicy Piastowskiej 10. Nie ma specjalnych ograniczeń. Ćwiczą u nas dzieci od 6 lat po dorosłych 40+. Zapraszamy wszystkich chętnych w poniedziałki i środy od godziny 18:15

– Oprócz trenowania sportów walki na drugim biegunie masz kolejne zainteresowanie, które nie jest tak oczywiste po tym co już opowiedziałeś. Można wręcz powiedzieć, ze jest to fascynujące, ponieważ tymi samymi rękoma, którymi walczysz, również pięknie rysujesz a twoje prace robią naprawdę duże wrażenie? Skąd ta pasja? od kiedy rysujesz?

Tak, na drugim biegunie jest druga pasja, całkowite przeciwieństwo tej pierwszej. No i o ile ta pierwsza wymaga jakby nie było kondycji fizycznej, ponieważ oprócz trenowania zawodników, również sam dla siebie staram się ćwiczyć, o tyle ta druga wymaga już delikatności, precyzji, cierpliwości. Rysuję chyba od zawsze. Już od przedszkola „biegały” za mną kredki, flamastry, później doszedł ołówek, długopis. Rysowałem na wszystkim na czym się dało, choć z plastyki w szkole podstawowej miałem ledwie dostateczny (w skali 4 stopniowej). Nigdy nie lubiłem kiedy narzucało mi się co i czym mam rysować, malować a dodatkowo od zawsze nienawidziłem farb! Zapełniało się ostatnie kartki zeszytów w szkole średniej, no ale po skończeniu technikum zaprzestałem rysować, tak po prostu. Jedyny ołówek który miałem później w rękach to ołówek murarski . Obudziłem się dopiero jakieś pięć lat temu, gdy natknąłem się na rysunki, obrazy takich motoartystów jak Krzysiek Jackowski (JAC drawing) Karolina Prokop – Strzelczyńska (Karola. Art) czy Agnieszka Maniurska (Managa) i jeszcze kilku innych i przypomniałem sobie, że przecież też kiedyś rysowałem. Połączyłem miłość do motoryzacji, zwłaszcza tej starszej z rysunkiem i przyszły pierwsze rysunki ołówkiem. Po pół roku przyszedł czas na kredki i tak już zostało.

– Często na swoim profilu na facebook pokazujesz etapy powstawania twoich prac. Ile potrzeba czasu, aby powstał konkretny rysunek?

Tak zawsze staram się pokazywać poszczególne etapy powstawania obrazu z kilku powodów. Uruchomiłem swój profil na Facebooku wcześniej pt. „Schemeck rysuje” a obecnie „Przemkowski motoart” i tam właśnie wrzucam postępy prac które wzbudzają spore zainteresowanie, ale głównym powodem jest to, iż kiedyś zarzucono mi, że ja nie rysuję, tylko przerabiam zdjęcia. Jak już wcześniej napomniałem , rysuję kredkami ołówkowymi. Postawiłem sobie takie wyzwanie, że wszystkie moje rysunki, obrazy wykonam za pomocą 14 kolorowego zestawu kredek i tego się trzymam. Każdy obraz powstaje przy pomocy tego samego zestawu uzupełnianego tylko świeżymi kredkami, ale zawsze w tych samych kolorach. Jeśli chodzi o czas wykonania obrazu, to zależy to od wielu rzeczy: od wielkości (formatu), czy kolor, czy czarno biały, stopnia trudności itd. Przedział czasowy jest więc bardzo duży, bo od kilku godzin na format A4, na którym już praktycznie nie rysuję do nawet prawie 200 godzin na formacie wielkości 90/64cm np. Lokomotywa z naszego muzeum.

– Warto tutaj dodać, że twoje prace przekazywane są nie raz, na rożnego rodzaju akcje charytatywne, potrafisz również podzielić się swoim talentem…

Było kilka akcji charytatywnych na które przekazałem kilka swoich prac, np na hospicjum dla dzieci, czy leczenie chorego serduszka małego Antosia i kilka innych. Zawsze warto pomagać choć w najmniejszym stopniu, to jest dobre, fajne, przyjemne jeśli możesz dołożyć jakąś małą cegiełkę która przyczyni się do pomocy tym którzy sami sobie pomóc nie mogą, a być może też kiedyś my będziemy w takiej sytuacji i sami będziemy potrzebować takiej pomocy.

Korzystając z okazji chciałbym też z tego miejsca podziękować moim rodzicom, którzy mi dopingowali. Mimo czasem niełatwej sytuacji, mogłem liczyć na ich wsparcie! Mojemu trenerowi Arkadiuszowi Kaczmarkowi za zaszczepienie mi tego pozytywnego wirusa. Za to, że pojawił się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. Za motywację, za szansę, dobrą lekcję, za dobre słowo ale i mocnego „kopa” kiedy było trzeba! Dziękuję trenerze. Dziękuję trenerowi Norbertowi Rossa za propozycję i chęć podjęcia ze mną współpracy i wspólnego prowadzenia klubu a tym samym możliwość powrotu do tego wspaniałego świata!Bogu za zdrowie, dwie ręce i siłę do dalszego działania! Jesteście wielcy, Dziękuję!

Dziękuję za rozmowę

Foto dzięki uprzejmości Przemysława Pasikowskiego

Marcin Burski

Redaktor Wieści Gminnych Jaworzyna Śląska

Dodaj komentarz