„Po otwarciu drzwi weszliśmy na granitowe kręte schody”. Kościół ewangelicki w Pastuchowie. Tekst Pana Jana Pawlika – byłego mieszkańca Pastuchowa
Do redakcji Wieści Gminnych odezwał się Pan Jan Pawlik – były mieszkaniec Pastuchowa, ze swoją młodzieńczą opowieścią na temat kościoła ewangelickiego w Pastuchowie, który dziś niestety nie istnieje.
Kościół ewangelicki w Pastuchowie – monumentalna budowla we wsi Pastuchów jest dziś przeszłością po której została brama i pusty plac. O dziwo pozostało po nim bardzo mało informacji, które poszerzyły by horyzonty na jego temat. Kościół był i kościół znikł jak lwia część takich budowli w naszej gminie.
Na pomoc przy rzuceniu światła w tej kwestii przyszedł Pan Jan Pawlik, który od urodzenia, zaraz po wojnie mieszkał we wsi Pastuchów i jego losy dziecka były nierozerwalnie połączone z tym miejscem. Pan Jan mieszka aktualnie na Górnym Śląsku, ale chętnie wraca w lata młodości, którymi chce się z nami podzielić.
Tekst Pana Jana jest bardzo ciekawy z perspektywy wspomnień dziecka, którego ciekawość pozwalała poznawać to miejsce z pozycji mało dostępnych. Nie przedłużając zapraszam na arcyciekawą opowieść z czasów wczesnego powojnia:
Budowę kościoła na placu pośrodku wsi rozpoczęto w r.1892. W pobliżu znajdował się majątek ziemski, staw, Dom Gościnny i szkoła podstawowa ewangelicka. Powstał na planie krzyża tzn. ramię górne prowadziło do ołtarza głównego, ramiona boczne były odnogami do naw bocznych a podstawa była nawą główną. Ołtarz był zwrócony na wschód a wejście główne z przepięknym portalem na zachód. Budowany był z bloczków granitowych uzyskanych z kamieniołomów w pobliskiej Morawie i w Strzegomiu. Od wewnątrz był ocieplony murem ceglanym. Ozdobienia i duże rozety w nawach bocznych były wyrzeźbione w piaskowcu. Cztery dwuspadowe dachy i dach półokrągły nad ołtarzem były pokryte dachówką w kolorze popielato niebieskim (taką jak dach na budynku transformatora. Opierzenia i rynny były wykonane z blachy miedzianej która z czasem zaśniedziała i nabrała koloru jasnozielonego. Wieża była umiejscowiona po lewej stronie czyli pomiędzy lewą nawą boczną a ołtarzem w pobliżu pastorówki. Od dołu była prostopadłościanem na podstawie kwadratu a w połowie wysokości trochę się zwężała i przechodziła w ośmiokąt (powyżej piętra widokowego i zegarów). Więźba dachowa wieży była niczym innym jak wysokim na ponad 30 m ostrosłupem ośmiokątnym i też pokryta dachówką o kolorze jak kościół. Co do takiej dachówki to wykorzystano ją również do pokrycia pastorówki. Zwieńczeniem wieży była kula miedziana tzw. kapsuła czasu a na samym szczycie również z blachy, ale pozłacanej duży kogut z dziobem skierowanym na wschód jako, że zmartwychwstanie przyjdzie od wschodu. Jak już wspomniałem na wysokości 30 m były umieszczone 2 zegary z cyferblatami o średnicy ponad 2 m w kolorze białym i cyframi rzymskimi w kolorze czarnym.
Jeden z zegarów był widoczny z kierunku południowo wschodniego a drugi z północno wschodniego tak, że większość mieszkańców w każdej chwili wiedziała która jest godzina. Nad wioską górowały więc 2 wieże (kościół katolicki z XIII w.), zamek z XVI w. i komin cukrowni o wys. 76 m zbudowany w 1919 r. a więc rok po I w. św. Ileś lat temu ze względów bezpieczeństwa komin skrócono o kilka metrów. W pobliskiej pastorówce mieszkał mój kolega, rówieśnik z którym postanowiliśmy ( mając po kilka lat ) zwiedzić wieżę. Po otwarciu drzwi weszliśmy na granitowe kręte schody z balustradą metalową i tak jak na karuzeli w kółko, w kółko dotarliśmy wysoko bo aż na piętro widokowe. Tam właśnie zobaczyliśmy mechanizmy zegarowe. Przez jakiś czas podziwialiśmy od wschodu Ślężę, od południa Świdnicę Śląską, Świebodzice, Zamek Książ i Górę Chełmiec za Wałbrzychem. Na południowym zachodzie widoczna była Śnieżka ( 55 km w linii prostej) i za Strzegomiem Góra Krzyżowa. Gdyby teraz ta wieża stała to byśmy przy drzwiach ustawili kasę i wpuszczali wycieczki za biletami. Powyżej dało się wejść ale tylko po zamocowanych drabinach metalowych które w tym ośmiokątnym ostrosłupie prowadziły aż do jego zwieńczenia. Mieliśmy dobrze poukładane w głowach więc grzecznie po tej granitowej karuzeli zeszliśmy na dół. Nie było dla nas jasne ,czy był tam gdzieś zamocowany dzwon czy też nie.
Wszystkie drzwi w kościele były dębowe, wzmocnione okuciami kowalskimi i dużymi zamkami z jeszcze większymi klamkami. W ścianach bocznych były dodatkowe drzwi oraz jedne do zakrystii i jedne za ołtarzem które prowadziły do kotłowni mieszczącej się w podziemiach pod ołtarzem. W jeden piękny dzień wraz z grupą kolegów postanowiliśmy kanałami nawiewnymi dojść do tej kotłowni. Zdjęliśmy jedną kratownicę z posadzki i kanałem o przekroju prostokąta o wys. 1,5 m i sklepieniem półkolistym dotarliśmy do widnej kotłowni. Okazało się, że kocioł ogrzewał specjalnie nagrzewnice zaopatrzone w specjalne dmuchawy elektryczne które poprzez kanały blaszane wtłaczały gorące powietrze do kanałów ceglanych ( jednym z nich weszliśmy). Takich kanałów zakończonych kratownicami w posadzce kościoła było dużo co pozwoliło w przeciągu pół godziny przed każdą mszą świętą nagrzać całą świątynię. Niby XIX w. a technika nagrzewania XXI w. W naszym kościele parafialnym jest ogrzewanie gazowe ale to drogi sposób. Po wejściu do kościoła kierując się do nawy w kierunku ołtarza na jej początku na dużej wysokości była zamocowana belka a na niej krzyż z figurą Ukrzyżowanego Pana Jezusa. Nie pamiętam aby w kościele były ławki. Na pewno w mroźne zimy mieszkańcy zużyli je do ogrzewania swoich domów. Była możliwość wejścia na chór. Organów już tam nie było ale z bliska mogliśmy podziwiać kolorowe witraże. W r. 1952 gdy miałem 5 latek wszem i wobec chwaliłem się , że umiem czytać drukowane gazety które we wsi sprzedawali chłopcy – gazeciarze. Wtedy też naciągałem swoje ciekawe świata gumowe uszy i dowiedziałem się , że władza wywiozła drogie organy i cenny dzwon w głąb Polski prawdopodobnie do Torunia i mniej prawdopodobnie do Bydgoszczy i Grudziądza lub okolic. Ktoś ważny obłowił się naszym kosztem ale to nie pierwszyzna.
foto: polska-org.pl, wnętrze kościoła polska-org.pl ze zbioru Pana Adama Haładusa