W poszukiwaniu granic odpowiedzialności i polityki [OPINIA]
Przewrotność w doborze i stosowaniu argumentacji bywa zgubna. Z dobitnym tego przykładem spotkaliśmy się na ostatniej sesji Rady Miejskiej podczas dyskusji na temat skargi, jaka została złożona na burmistrza. Wskazaną wyżej sprawę skonfrontuję z inną, której byłem nie tylko świadkiem, ale również uczestnikiem.
Na początek przed wgłębieniem się w zadany problem zaznaczam, że stoję na ugruntowanym stanowisku o dużym zagrożeniu i ciężkiej sytuacji związanej z koronawirusem. Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji i przez myśl nie przechodzi mi bagatelizowanie tej dojmującej kwestii. Piszę o tym mimo, że moja opinia zasadniczo nie będzie się tego tyczyć, ale chcę uniknąć manipulacji i przekręcania sensu moich słów, co dopuszczam do siebie po analizie ostatniej sesji.
Zacznijmy jednak od początku, aby przeanalizować całą sprawę (wnikliwych zapraszam do przejrzenia tego fragmentu sesji na stronie www.jaworzyna.sesja.pl w zakładce archiwum). Jednym z punktów sesji była skarga na działalność burmistrza, w której mieszkaniec podnosił niezgodność godzin otwarcia PSZOK-u z obowiązującą uchwałą na ten temat. Mówiąc krótko, godziny przyjęć w punkcie selektywnej zbiórki odpadów były zmieniane w trakcie trwania pandemii, co nie było sankcjonowane uchwałą i co do tego właśnie mieszkaniec wyrażał swoje wątpliwości podkreślając przy tym, że godziny jakie były ustalane daleko odbiegały od trybu dnia przeciętnego człowieka, który wtedy jest po prostu w pracy.
Z wyjaśnieniem całej sprawy jako pierwszy zmierzył się burmistrz Marek Zawisza, który w żarliwy sposób wypowiadał się o obowiązku ochrony mieszkańców jaki spoczywa na burmistrzu, o szalejącej pandemii, o absurdzie zarzutów i o tym, że nie powinno się w ogóle dyskutować o tej sprawie, ponieważ będzie to dyskusja urągająca zdrowemu rozsądkowi (ciekawy zabieg manipulacyjny). Do sprawy jako pierwszy z radnych odniósł się Wojciech Syntyrz, który stwierdził, że nie podważa niebezpieczeństwa pandemii i nie bagatelizuje kwestii zdrowia mieszkańców, ale w jego przekonaniu przepisy podejmowane w drodze uchwał powinny być dostosowywane do aktualnej sytuacji, aby nie dochodziło właśnie do takich sytuacji, gdzie mieszkańcy mogą domagać się przestrzegania prawa – w tym przypadku zapisanych godzin otwarcia PSZOK-u, których zapis był nieaktualny i tak naprawdę to jest sedno sprawy, a nie dyskusja nad zasadnością stosowania obostrzeń w funkcjonowaniu tego miejsca. I tutaj został przepuszczony manipulacyjny atak na osobę radnego, gdzie zarzucono mu kwestionowanie pandemii i zagrożeń z niej płynących, że litera prawa nie może stać ponad prawami człowieka, że wszystkie zarządzenia i decyzje burmistrza dotyczące epidemii są wspaniałe i nie ma innej możliwości jak przyznać to. Ogólnie rzecz biorąc Pan Syntyrz wyraża się inaczej niż wszyscy co jest dla wszystkich przykrą sprawą i nie spodziewano się tego po nim. Atak radnych z obozu burmistrza i samych włodarzy był tak mocny, że w pewnym momencie było widać zdziwienie radnego Syntyrza, który słuchał tak sformułowanych zarzutów dotyczących kwestii, których w ogóle nie poruszył. Było to poruszające i pouczające widowisko, gdzie człowiek myślący i analizujący ruchy radnych i burmistrza mógł dobitnie zobaczyć jak daleko jest przesunięta granica, której nie powinno się przekraczać.
Tutaj chcę wrócić do znanej sprawy „wody niezdatnej do picia” i nadzwyczajnej sesji jaka odbyła się w tej sprawie. Podczas jej obrad burmistrz i jego „świta” twierdziła, że wszelkie zarzuty o niepoinformowanie o stanie faktycznym sprawy są bezzasadne, ponieważ nie nakazał im tego sanepid. Na tym była opierana cała narracja w sprawie. Podczas tej sesji wypowiadałem się w sprawach różnych jako mieszkaniec. Zapytałem wtedy trzech prawników: Panów: Grzegorzewicza, Strzałkowskiego i Nazimka o ducha prawa i literę prawa. Co jest ważniejsze? Czy prawo ma służyć człowiekowi, czy może przeszkadzać mu? Przypominam, że chodziło wtedy o kwestię zdrowia mieszkańców. Żaden z radych, (żaden!) nie miał wtedy w sobie tyle odwagi i nie wypowiadał się tak szumnie o bezpieczeństwie mieszkańców i ich zdrowiu. Walki i wstrząsu nie było widać. Ich milczenie przez całą sesję było bardzo wymowne, kiedy padały zarzuty, groźby kroków prawnych czy głosy mieszkańców w tej sprawie. Pamiętam tą sprawę bardzo dobrze i gdyby nie przeszkodziły mi obowiązki i mógłbym pojawić się osobiście na ostatniej sesji to na pewno przypomniałbym o tej sytuacji radnym i burmistrzowi, którzy powoływali się na takie argumenty w sprawie dla nich wygodnej. Gdzie byli wtedy radni? Dlaczego milczeli i nie zabierali głosu? Jakie trudne decyzje wtedy podejmowali? Pamiętam inną sytuację kiedy podczas jednej z sesji burmistrz rozmawiał z jednym z mieszkańców Witkowa, że nie może zorganizować zebrania w sprawie przebiegu potencjalnej drogi, ponieważ jest covid. Na to odpowiedział mu mieszkaniec, że widzi, że chyba nie jest tak do końca, ponieważ Pan burmistrz siedzi razem z zastępcami bez odstępu i maseczki, czyli jednak można. Na to burmistrz nieśmiało zaczął zasłaniać twarz rękawem garnituru. Takie sprawy budzą u mnie niesmak i tkwią zadrą do dziś. Ciężko zapomnieć o takich zrachowaniach.
W radzieckiej kinematografii mówiło się o prawdzie czasu i prawdzie ekranu. Podobnie jest w tej sprawie. Argumenty i „manipulacyjne fikołki” używane są stosownie do potrzeb narracyjnych burmistrza i „prawdy etapu”. Nieodłączną częścią tego mechanizmu są w moim przekonaniu radni z jego ugrupowania, którzy niejednokrotnie pokazali swoimi wystąpieniami jak rozumieją dobro gminy, a raczej dobro władzy (ten wątek zasługuje jednak na odrębne podsumowanie). W sprawie skargi nie wypływało w pierwszej kolejności bezpieczeństwo mieszkańców, ale właśnie na to się powołano, aby wzbudzić poczucie winy w kontestujących tą kwestię. To smutna i być może ostra refleksja, ale fakty są widoczne aż nazbyt jaskrawo, aby nie wypowiedzieć się w ten sposób. Prawda jest córką czasu. Powinien pamiętać o tym każdy, kto publicznie wypowiada się lub nie robi tego a posiada do tego przywilej.